Niewielu kibiców pamięta Tomasza Bzymka, byłego piłkarza Staru Starachowice i Błękitnych Kielce. Od ponad 30 lat mieszka pod Paryżem, tam pracuje jako trener młodzieży. W swoim CV ma kilku futbolistów występujących aktualnie we francuskiej Ligue 1.
Diamencikiem jest wychowany w JS Sueresnes, Ngolo Kante. Bzymek zawsze podkreśla, że wiele eksperymentuje podczas zajęć „wprowadzając różne nowości taktyczno metodologiczne”. To między innymi dzięki jego doświadczeniom i sugestiom, kilkanaście lat temu zniesiono we Francji, w rozgrywkach młodzieżowych do lat 12 grę na wynik. Nad Sekwaną ów projekt nazwano nieoficjalnie „pozytywnym optymizmem”. Mówiąc najkrócej, polega on na odpowiednim podejściu szkoleniowca do najmłodszych piłkarzy w sferze psychicznej i mentalnej. Nawet jeśli dzieciakowi trudno jest zrozumieć i opanować zalecenia opiekuna, ten zamiast krytykować nieudolność, powinien chwalić malucha za konsekwencję, chęć podejmowania trudu, itd., itd.
Francuski pomysł od dłuższego czasu był realizowany w Koronie. Drużyna od kilku tygodni (w lidze i Pucharze Polski) nie zaznała smaku zwycięstwa. Prezentuje katastrofalną dyspozycję, w jej grze nie ma ani ładu ani składu. O pomysłach, kreatywności w grze, zaskakiwaniu rywali lepiej nie wspominać, bo można narazić się na śmiech ze strony kibiców. Dzisiejsza Korona jest o wiele słabsza, niż ta grająca w I lidze. Nie ma w niej lidera, brakuje mądrości boiskowej, stabilizacji formy. Jest za to aż nadto strachu w oczach, obaw przed ofensywną grą, utratą gola. Zespół jest zlepkiem kilkunastu mało rozumiejących się facetów, wyglądających na zmęczonych już podczas rozgrzewki. Facetów, którzy wychodzą na murawę nie dlatego, że jest to ich praca, swoiste hobby, lecz niewolniczy przymus.
Przykro to pisać, ale głównym winowajcą tej sytuacji był Leszek Ojrzyński. Mimo degrengolady, prezentowaniu drugoligowego poziomu, szkoleniowiec karmił wszystkich „pozytywnym optymizmem”. To dziękował chłopakom za walkę, to zrzucał porażkę na pecha, brak szczęścia. Lubię i szanuję trenera, uważam za konkretnego mężczyznę. Tym razem jednak stchórzył, nie podając się do dymisji.
Jestem też przekonany, że wraz z Ojrzyńskim z klubem powinno pożegnać się również kilku społecznych pseudodoradców. Ludzi zasiadających w fotelach VIP, ale tak naprawdę szkodzących klubowi. Ludzi szukających swojej tożsamości, swojego ego na płaszczyźnie, o której nie mają pojęcia. Oni, na równi z trenerem przyczynili się do aktualnej, fatalnej atmosfery. No, bo jak zrozumieć fakt, że jeszcze przed gwizdkiem kończącym mecz z Piastem Gliwice część młyna była już pusta? Oby nigdy więcej coś takiego się nie powtórzyło.
Autor: Maciej Cender
Dziennikarz „Przeglądu Sportowego”. Od ponad 30 lat pisze o futbolu i piłce ręcznej. Przygodę z zawodem rozpoczął w „Gazecie Kieleckiej”, później było „Słowo Ludu”, „Tempo”. Bezpośrednio relacjonował wydarzenia z największych imprez sportowych świata. Choć zajmuje się tylko sportem, twierdzi, iż najlepszy wywiad napisał z Jerzym Giedrojciem, wydawcą paryskiej „Kultury”.