W weekend 3-4 października, w Lublinie, miał zostać rozegrany Final Four Pucharu Polski szczypiornistów. Dwie godziny przed meczem, organizatorzy – Związek Piłki Ręcznej w Polsce – postanowili imprezę odwołać. Jak nietrudno się domyślić, natychmiast po decyzji, we wszelkiego autoramentu mass mediach rozlała się fala krytyki. Słusznie, czy nie – nie mnie rozstrzygać. Jedni bluźnią „na czym świat stoi” na centralę szczypiorniaka. Inni twierdzą jednoznacznie – lepiej odwołać późno niż wcale. Zdrowie zawodników jest najważniejsze.
Abstrahując, od wszystkich za i przeciw, chciałbym zająć się, jakby pomijaną w całej zawierusze kwestią – rangą imprezy. ZPRP błądzi od kilku ładnych lat. Szuka sposobu na znalezienie swoistego panaceum. Takiego, który radykalnie zmieni na lepsze ocenę Pucharu Polski. Ludzie z ZPRP, podpatrują gdzie mogą, szukają najlepszych sposobów, promują i … niewiele im się udaje. Impreza, jak nie miała, tak nie ma odpowiedniego wizerunku. Ciągłe zmiany miejsca rozgrywania finału, śmieszne wręcz nagrody sprawiają, że nie wszystkim chce się grać na poważnie. Aż trudno dopuścić do siebie myśl, że ZPRP, najnormalniej w świecie nie szanuje ani szczypiornistów, ani działaczy, ani kibiców. 50 tys. za zwycięstwo jest wręcz bałamutną ofertą dla zwycięzcy. Lepiej już nie dawać nikomu ani grosza, zamiast wzbudzać politowanie środowiska.
A recepta na poprawienie wizerunku jest banalnie prosta. Wystarczy spojrzeć i przeobrazić na swoją nutę, to co z PP zrobił Polski Związek Piłki Nożnej. Od pewnego okresu finałowa potyczka jest wielkim świętem. Nawet wówczas, gdy pseudokibice robią awantury na trybunach Stadionu Narodowego, ogólny odbiór jest i tak pozytywny. Ale działacze futbolowi nie siedzą w swoich gabinetach z załamanymi rękami a ciężko pracują. Pukają do drzwi potencjalnych sponsorów, opracowują cały system przygotowania imprezy. Dbają o dobrą współpracę z mediami. Wreszcie zachęcają ogromną kasą!
I tu jest „pies pogrzebany”. W piłce kopanej triumfator zbiera premię w wysokości sześciu milionów złotych! Przegrany otrzymuje połowę tej kwoty. Ba, zwycięzca fazy regionalnej może liczyć na 30 tys. zł.! Lepiej nie podliczać wszystkich profitów, bo kwota może przyprawić szczypiornistów o palpitację serca. Dziś, nawet w najmniejszych ligach nikt nie gra za „dziękuję”. Niewielu biega po parkietach, boiskach „dla satysfakcji osobistej”. Dziś liczy się kasa. W piłce nożnej szybko to zrozumieli. Obawiam się, że w piłce ręcznej jeszcze długo tego nie pojmą …
Autor: Maciej Cender
Dziennikarz „Przeglądu Sportowego”. Od ponad 30 lat pisze o futbolu i piłce ręcznej. Przygodę z zawodem rozpoczął w „Gazecie Kieleckiej”, później było „Słowo Ludu”, „Tempo”. Bezpośrednio relacjonował wydarzenia z największych imprez sportowych świata. Choć zajmuje się tylko sportem, twierdzi, iż najlepszy wywiad napisał z Jerzym Giedrojciem, wydawcą paryskiej „Kultury”.