Od samego początku plac został nazwany w urzędowym – wówczas rosyjskim języku – Bazarnym. Sami diabli wiedzą, dlaczego niezgodnie ze stosowanym w całym carskim imperium Rynkiem? Kto wie, może dlatego, że Rynek już od dawna przecież w Kielcach istniał?
Sporym zaskoczeniem dla błądzących po Kielcach przybyszów jest ten usytuowany w samym centrum miasta obszerny plac. Prostokątny, otoczony jedno – i dwupiętrowymi budynkami z końca dziewiętnastego stulecia budynkami, o których starzy kielczanie mawiali onegdaj z przekąsem – kamienice odeskie. Jednak ta niespotykana raczej, a dzisiaj po prostu zapomniana nomenklatura nie ma nic, ale to nic wspólnego z urodą perełek architektury, na jakie natknąć się można bez trudu przy spacerze po sławnym czarnomorskim porcie.
W Kielcach złośliwe konotacje wynikały wprost z metody zastosowanej przez budowniczych domów, zlokalizowanych przy pierzejach reprezentacyjnego bez dwóch zdań miejskiego placu. Idąc za wskazaniami gubernialnego architekta, Franciszka Ksawerego Kowalskiego, który notabene, wcale nie był kielczaninem, tylko zjechał nad Silnicę za pracą z Lublina, ozdobiono frontony, wznoszonych w zawrotnym jak na owe czasy tempie, czynszówek betonowymi obramowaniami. Nie rzeźbionymi w kamieniu, cyzelowanymi pracowicie rzeźbiarskim dłutem, ale wylewanymi w chytrze przybitymi do frontonu, drewnianymi szalunkami. Od deski do deski powstały wszystkie wymyślne gzymsy, portale, ościeżnice na wszystkich elewacjach. Raz, dwa, trzy i gotowe. Krytykanci, których nigdy w Polsce nie brakowało, natychmiast ochrzcili taką metodę budowlaną „od deską”. A to się się w Kielcach zamieniło na cokolwiek egzotyczne, dzisiaj niekoniecznie zrozumiałe, ale jednak regionalne określenie.
Tak zostały ozdobione budowle, nie tylko przy wszystkich czterech pierzejach, ale również jedyna w owym czasie, usytuowana najpierw w szczerym polu, a potem jak wszystkie inne budynki, flankowana czynszówkami, hala targowa. Wystawił ją, za przyzwoleniem miejskiego zwierzchnictwa, w latach siedemdziesiątych XIX wieku, za własne pieniądze, przedsiębiorca Chaskiel Landau, który na budowę dojeżdżał, doglądając osobiście postęp robót z pobliskich Chęcin, bo w Kielcach nie mieszkał. Ruble na budowę zgromadziło aż trzy tysiące akcjonariuszy, którzy w budowie zwietrzyli natychmiast znakomity, w dodatku złoty interes. Przecież jak świat światem, każdy wie, że lepsze deko handlu, niż nawet dwa kilogramy zwyczajnej, ale jednak mało intratnej roboty.
Jatki przy placu Bazarowym, były pierwszą i dodać trzeba od razu – udaną próbą ucywilizowania w mieście nad Silnicą rozproszonego, usytuowanego na parterach chałup, handlu. Tych wszystkich jednoizbowych sklepików, kramów, zwyczajnych bud i rozmaitych interesów, w których można było to, co akurat było na gwałt potrzebne i niezbędne i czy absolutnie zbyteczne, ale kiedyś mogło się jak najbardziej przydać, kupić albo nie kupić, ale potargować – zawsze.
Handel zniknął na zawsze z placu Wolności dopiero w kolejnej epoce, kiedy jeszcze „wczorajsze” Bazary zamieniły się tym razem w plac Obrońców Stalingradu. Plac w centrum z dnia na dzień awansował na miejsce najważniejszych w całych Kielcach publicznych zgromadzeń. To tutaj ludność manifestowała, demonstrowała, dawała wyraz poparcia, odpierała ataki podżegaczy i imperialistów. Zganiano na plac uczniów kieleckich szkół, spędzano tłumnie pracowników przedsiębiorstw i instytucji. Czasem dobrotliwa władza ukazywała ludzkie oblicze. Najpierw na drewnianej, później zaś na elegancko wybetonowanej estradzie, swoje talenty prezentowali artyści z kieleckich ośrodków kultury. Koncertowały tutaj muzyczne zespoły, wycinali hołubce tancerze, przez ustawione w każdym narożniku szczekaczki przesterowanych zwykle głośników, niosły się nad dachami słowa masowych pieśni.
Przy okazji politycznych zgromadzeń plac, jak długi i szeroki, skandował ustalone wcześniej i zaaprobowane przez polityczny czynnik propagandowe hasła, wznosił okrzyki, demonstrował robotniczo – chłopską (ale wspartą przez inteligencję miast i wsi ludność) jedność i poparcie dla słusznej, bo przecież jedynej linii.
Z kolei wiosną na betonowych płytach szalała już nie szkolna, ale dwa deko starsza, bo studencka młodzież. Kielce powoli, z wyraźnym wysiłkiem i trudem przekształcały się ze oświatowego zaścianka w ośrodek akademicki.
Znowu jednak zazgrzytał zegar historii i obróciły się lekko przerdzewiałe jego wskazówki. Co sprawiło, że plac – jakżeby inaczej – kolejny raz zmienił nazwę? A raczej wrócił do nazwy, którą kiedyś już nosił. Tabliczki kolejny raz zmieniono i plac Obrońców Stalingradu nazywa się tak samo jak dawniej, identycznie jak przed wojną – Wolności.
Handlarze, nazwani feministycznie zgodnie z nową nomenklaturą kupcami, na Bazary co prawda znowu wrócili, ale tylko na ulotny moment. Oferowali barachło, trykotowe koszulki, imitujące oryginalną markową odzież tandetne podróbki, kreszowe dresy, dowożone w bagażnikach osobowych samochodów ciuchy z hurtowni pod Łodzią czy plastykowe torby, ceratowe obrusy, warzywa i owoce. Administracyjną decyzją handel w warunkach urągających cywilizacji pewnego dnia zlikwidowano. Do dawnych i prestiżowych funkcji placu jednak nie wrócono. Płytę reprezentacyjnego w Kielcach miejsca zamieniono bowiem w koszmarny parking samochodów osobowych.
Partia z rządem, rząd z narodem – zaranie dekady propagandy sukcesu.
Zobacz również inne teksty Ryszarda Biskupa:
http://2tk.pl/category/spacerkiem-po-miescie/
Autor: Ryszard Biskup
Kielczanin, dziennikarz, fotoreporter, podróżnik, regionalista i historyk. Przez ponad ćwierć wieku związany z dziennikiem „Słowo Ludu”. Laureat kilkudziesięciu dziennikarskich konkursów. Od wielu lat przewodnik turystyczny oraz licencjonowany pilot wycieczek zagranicznych. Autor wielu artykułów naukowych i książek.