Spojrzenia: Aktywiści w kurtkach od BOSSA

20 października, 2024, autor: Krzysztof Sowiński

Cała dyskusja, wszystkie protesty dotyczące ratowania matki ziemi, walka o „prawa” całej palety „wykluczonych”, o „zrównoważony rozwój” – obserwowałem to wiele razy, nagle i regularnie się zawieszają… Kiedy?

Krzysztof-Sowiński-aktywiści
Krzysztof Sowiński.
Fot. archiwum prywatne

Kiedy np. przychodzi pora zwykłego posiłku… Wtedy na horyzoncie „aktywisty” pojawia się prestiżowa super knajpka. I podawane przez obowiązkowo zawsze usłużnych i „przeźroczystych” kelnerów zmuszonych do pracy na podstawie zwykle „szemranych” umów – wykwintne cieszące oko i podniebienie, drogie dania zawierające m.in. składniki przywiezione do Europy z krańców świata, kontenerowcem spalającym w drodze przez oceany tony „kopalnego” mazutu.

Kiedy przychodzi czas, aby się ubrać – wtedy na horyzoncie „znaczeń” pojawiają się modne marki produkujące ciuchy często udające te z „ulicy”. Wystarczy zobaczyć jak „aktywiści” zasysają (raczej ktoś te trendy produkuje dla nich) te właśnie „uliczne”. Ciuchy są oczywiście przywiezione np. z Chin. Kontenerowcem spalającym tony mazutu.

Kiedyś przed laty jako kontestator „systemu” chodziłem w tzw. flejersie, nazywanym dziś częściej bomberką. Była to wówczas (prehistoria, koniec lat 80. i początek 90. XX wieku) – JEDNA Z NAJTAŃSZYCH kurtek – synonim „twardych” ludzi. Była noszona cztery pory roku. Na tyle duża, żeby w mroźną zimę dało się założyć pod nią gruby sweter. Była wyzwaniem. Wraz z nią bowiem niosło się na grzbiecie także duże ryzyko. Bo za określony kolor fleka można było na ulicy od jakiejś grupy, wówczas jednak samosterowalnych aktywistów, nie czekających na podpowiedź centrali, co mają dziś na określone tematy myśleć i co robić – dostać ciężki wpierdol. Często taki kończył się obrażeniami, z których dzięki witalności młodości wychodziliśmy bez szwanku. Zostały nam po takich doświadczeniach, co najwyżej jakieś blizny. Jedną z nich czasami wspominam i pokazuję:

O tutaj dostałem kiedyś nożem. Miałem szczęście… Wystarczyłoby tylko parę centymetrów wyżej i by mnie dziś nie było.

Niektórzy mieli mniej tego szczęścia, czy czegoś tam niż ja. A może przysnął na chwilę ich anioł stróż, czy opiekuńcze „Cośtam”? (Coraz bliżej mi, żeby tego się „dowiedzieć”, albo „nie dowiedzieć”). Bywało – co prawda bardzo rzadko – że dla niektórych „aktywizm” uliczny kończył się śmiercią.

Dziś zielonych „aktywistów” przed niespodziankami losu chronią kordony policji. Można się – jakby co – zawsze schować pod ich opiekuńcze skrzydła tarcz. Ktoś większy niż „przypadek” czuwa nad protestującymi.

Dziś aktywiści także chodzą we flekach. Tylko… od Bossa, w najnowszym modelu za minimum 1.5 tys. złotych. W najgorszym wypadku w najnowszej serii od „Armaniego” za 1 tys. od sztuki „nieśmiganej”. Chciałem ostatnio jednemu ze znajomych mi aktywistów podarować „nieśmiganą” bomberkę pospolitej firmy Umbro. Od drogiej różniącą się tylko metką (polecam zwłaszcza w tym kontekście książkę Naomi Klein „No logo”). Jest zdecydowanie dla mnie za duża. Dostałem ją parę tygodni temu w prezencie od kolegi, który dawno mnie nie widział i nie wiedział, że na starość „skurczyłem się” ponad 10 kg. I np. w klatce zamiast dawnych 118 cm mam mniej niż 100.

Na moją propozycję aktywista, dobrze odżywiony, obszerny, wysoki powiedział:

Wstydziłbym się w takiej pokazać.

I dodał:

Może by ją wziął mój ojciec, albo sprzedam w necie?

Ja tylko wspomnę, że to ojciec pracuje na „aktywistę”, a nie na odwrót.

Ratowanie matki ziemi zawiesza się także wtedy, kiedy trzeba gdzieś dojechać. Wspomniany przez mnie „aktywista” wypomina swojemu ojcu, że go (18 latka) dowozi do szkoły tanim małolitrażowym autem, a nie suvem. Takim za 300 tys. zł. z „V 8”, jakim dostarcza do szkoły rodzina jego dziewczynę, także „aktywistkę” na rzecz zrównoważonego rozwoju.

Jak to pięknie spointował ktoś w necie:

Nikt z tych ludzi nie je syfu z chodnika, nie chodzi w łachach, nie myje się w jeziorku, rzece, czy chociażby w zimnej wodzie z kranu. Nie chodzi też piechotą i nie lata na miotle. Nie idzie też np. w wakacje, żeby dorobić, do ciężkiej pracy na budowie czy w fabryce.

Mojemu znajomemu aktywiście brakuje ciągle pieniędzy. Obwinia za to rodziców „nieudaczników” pracujących w „kulturze”. Na moją propozycję, że u mnie może dorobić do  kieszonkowego za godziwą cenę sprzątając moje mieszkanie – „słusznie” odmówił. Woli pikietę „przeciw”. Mając rzec jasna nadzieję, że z czasem wybije się wśród swojego towarzystwa. I oczywiście będzie wkrótce należał do elity. Takiej której już się płaci, a nie tylko „dziękuje się” za „protestowanie”.

A z czasem kiedy się „rebeliant” zestarzeje – tak przed trzydziestką – zostanie na początek np. prezydentem Kielc (takie szlaki są już mocno przetarte nie tylko w Polsce!). Albo rzecznikiem marszałka, czy wojewody. A chociażby u takich i „ekspertem”, czy „doradcą od spraw wykluczenia”. A potem, jak matka ziemia da,  pójdzie taki ratować świat przed „globalnym kolejnym XYZ, czy K – w coraz groźniejszej mutacji, jak donosi main stream. Wbrew wiedzy niekorporacyjnej nauki z „zielonej” listy do europarlamentu.

Jego rolą tam będzie jednomyślne „budowanie zgody”, nie dostrzeże, że wymierzonej w zabierane Stalinowską metodą salami – prawa zwykłych ludzi. (Np. dysponowania swoją własnością, dostępu do wody, w tym pitnej, swobodnego oddychania, czy „nieuzasadnionego” zdaniem „unii” naszego przemieszczania się). Będzie tam żył i zarabiał  „godnie”. A po godzinach zamieszka w świetnej energooszczędnej posiadłości, do której budowy przetrzebiono m.in. kawał egzotycznego lasu. Albo  pożyje w apartamencie, „ze zrównoważonego betonu” ma się rozumieć, za grube miliony.

Zanim to nastąpi nadal każdy niższej rangi, nie tylko z nastoletnich aktywistów, w swojej skali „wybiera wykwintne dania, ładne fury, ciuszki i perfumy topowe zarzuci na ciało uformowane, powiedzmy, przez avocado, poleci samolocikiem na „ciepłe” wakacje i zrównoważone życie”.

A jakby nie wyszło w polityce, można przecież też zostać chociażby influencerem, albo pisać i fotografować, albo wszystkim na raz. Zwłaszcza można pisać! Przecież np. taka Nagroda Nike to też jakaś nie do pogardzenia perspektywa.

Zobacz również:

Trochę kultury

Autor: Krzysztof Sowiński
(ur. w 1961 r. w Kielcach), doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Napisał m.in.: zbiór wierszy Pamięć (1989), poemat Pod prąd (1989), prozę narracyjną Nie potrafię się rozstać (1991), zbiór wierszy Świat według mnie i jego (1993), zbiór opowiadań Lekcja języka londyńskiego (2008).