Trochę kultury: Czy da się oswoić starość?

10 października, 2025, autor: Krzysztof Sowiński

Premiera w TeTaTet. Ta sztuka jest – jak ja to rozumiem – propozycją próbującą oswoić starość. Co z tego wynikło? Oto jest pytanie…

Krzysztof-Sowiński-aktywiści
Krzysztof Sowiński.
Fot. archiwum prywatne

Komedia „Awantura w Hollywood, czyli GERIATRIX SHOW!”, to najnowsza propozycja Teatru TeTaTeT. Tekst napisał Tadeusz Kuta (który jest także aktorem znającym kulisy teatru), wyreżyserował Mirosław Bieliński, który także zagrał w spektaklu główną rolę Georga Labrynskyego.

Wystąpili także Teresa Bielińska (Betty Gallan), Przemysław Predygier (Teddy Woolf), Mateusz Dymidziuk (gra na zmianę z Łukaszem Olesiem) (Marcus Bonaticelli).

Trójka pierwszych gra według innego, jakby dawnego (?) kanonu charakterystycznego dla ich pokolenia – stają się lepiej lub gorzej granymi postaciami z całym ich rysem psychologicznym, narracyjnym i… biorą pełną odpowiedzialność za to co pokazują na scenie. Mateusz Dymdziuk według wzoru bardziej współczesnego niedookreślonego, ale i emblematowego – trochę stoi koło swojej postaci niczym u Brechta, ale jej nie komentuje, jest obserwatorem także widowni, chwilami jakby też sobą, osobą prywatną.

Grana przez niego, wzięta w cudzysłów, figura reżysera reprezentuje współczesnych twórców teatralnych spod znaku dekonstrukcji, potrafiących wbrew zapisom autora zrobić sobie przysłowiowe jaja z pogrzebu, a nawet Szekspirowi dopisać fragmenty tekstu. Reżyserów, którzy żądają od aktorów na scenie, żeby „byli sobą”, co nie oznacza poszukiwania własnej drogi, autentyczności i szczerości, ale rezonowania przez aktora warstwy propagandowej spektaklu. Z reguły prostej jak cep „prawdy etapu”, mimo pozorów robienia wielkiej zaangażowanej sztuki, nazywanej teatrem krytycznym. Mających ambicje zmieniania świadomości widza, a najczęściej tylko przynudzających.

TeTaTet tym razem nieco wyśmiewa ten nowy świecki teatralny obrządek, tę megalomanię i… proponuje nam, na szczęście „klasykę” nie narażającą odbiorców – mówiąc Miłoszem – na męki wyższego rzędu.

Zadziwił mnie Mirosław Bieliński, który przemienił się nawet fizycznie (bez „protez” charakteryzacji) grając swoją postać. Żaden z jego ruchów nie należał tego wieczora, do prywatnego zestawu tego zasłużonego dla kieleckiej kultury aktora. Jakby powiedział na taką okoliczność Kristian Lupa – prawda postaci została w Kielcach wyrażona poprzez prawdę ciała. To jest naprawdę świetna kreacja. Mirosław unieważnił wszystkie dotychczasowe opinie jakie mieliśmy na jego temat. Otworzył szufladki. Tylko dopiero na koniec znowu odnalazłem na scenie dobrze mi znanego komediowego Bielińskiego.

Rzecz się rozgrywa w… teatrze (czyli mamy do czynienia z konwencją – teatru w teatrze). Pokazuje nam kulisy powstawania spektaklu: próby, zawirowania wokół tej propozycji. Sztuka zapowiada się jako wielki hit. Bilety są już wykupione na wiele przyszłych miesięcy. Gwoździem programu nie jest nawet sam spektakl, ale najmłodsze gwiazdy Hollywood biorące w tym udział, których samo pojawienie się elektryzuje widzów. Niestety idole, na miesiąc przed premierą łamią umowę (ktoś inny zaproponował im na ten czas bardziej lukratywne zajęcie) z twórcami tej propozycji. Dyrektor przedsięwzięcia Teddy Woolf i reżyser Marcus Bonaticelli – po wielu sporach w końcu rozumieją, że nie maja wyboru i postanawiają zatrudnić w miejsce opuszczone przez młode, „gorące” nazwiska, dawno przebrzmiałe gwiazdy Hollywood, dziś już starców, zwaśnionych od kilkudziesięciu lat – teraz mało sprawnego Georga i Betty, która nie może się już obejść bez aparatu słuchowego. Co z tego wyniknie? Triumf czy porażka? Zapraszam do TeTaTeT.

To miała być zapewne w zamyśle reżysera Mirosław Bielińskiego zabawna „gierartryczna” komedia. I rzeczywiście – większość publiczności w dniu w którym byłem w teatrze, to byli widzowie po 60 roku życia. Ja też jestem już „po”, więc dla mnie ta propozycja, to była wesoło-smutna opowieść. Chyba dla mnie jednak bardziej smutna. Biorąc pod uwagę kontekst – właśnie jestem po uroczystości obchodów 40-lecia powstania Domu Środowisk Twórczych. Byłem kiedyś w grupie jednych z pierwszych pracowników tej instytucji. Na obchody wielu już z nas nie mogło przybyć – bo nie żyją. Jeden właśnie umiera w hospicjum. A większość z tych, którzy pojawili się, boryka się już z prawami entropii, z nieustannym cyklem przemiany i odchodzenia.

Kiedyś przed laty śp. Piotr Szczerski, dyrektor Teatru im. S. Żeromskiego, który w swojej dobroci tak niefortunnie na swojego zastępcę zaproponował Michała Kotańskiego, a ten z tej kieleckiej sceny na lata uczynił opresyjną maszynę propagandową  postfreudowsko-neoliberalnej ideologii – wyreżyserował „Wdowy” Sławomira Mrożka.

Wówczas Szczerski swoją propozycją zadał fundamentalne pytanie: czy da się oswoić śmierć? Odpowiedział, jak wtedy zrozumiałem: nie da – można tylko ze zrozumieniem i wdziękiem poddać się jej woli. A być może tylko najlepsi z nas, wojownicy i dotknięci czymś co niektórzy nazywają błyskiem „oświecenia”, kiedyś w nagrodę, wynegocjują ze śmiercią – czas i miejsce pożegnania?

Dziś po latach to samo pytanie, ale w kontekście nieuchronnej starości  zadaje Mirosław Bieliński, przyjaciel śp. Piotra Szczerskiego. I – jak ja to rozumiem – swoją propozycją próbuje oswoić starość, zamiast jednak dramatyzować jej aspekty, reżyser rozładowuje ten koszmar śmiechem.

premiera-w-TeTaTeT

Zobacz również:

Trochę kultury

Autor: Krzysztof Sowiński
(ur. w 1961 r. w Kielcach), doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Napisał m.in.: zbiór wierszy Pamięć (1989), poemat Pod prąd (1989), prozę narracyjną Nie potrafię się rozstać (1991), zbiór wierszy Świat według mnie i jego (1993), zbiór opowiadań Lekcja języka londyńskiego (2008).