Trochę kultury: Wołanie na puszczy

4 listopada, 2022, autor: dr Krzysztof Sowiński

To spektakl, wart polecenia, zrobiony z rozmachem, w którym występują tancerze, akrobaci muzycy, seniorzy – z tłem, których źródłem są obrazy wykreowane przez multimedia. Napisałem tłem, ale te produkcje zaczynają niepokojąco dominować plastycznie nad całością, stają się wartością samą w sobie.

„Barbaricum” to najnowsza propozycja, widowisko taneczno-muzyczne – wspólne dzieło sporej gromady twórców – tancerzy Kieleckiego Teatru Tańca (ruch sceniczny wyrazili współczesnymi technikami tanecznej ekspresji), grającego na żywo Zespołu Muzycznego „DYM” (budzące dreszcz niepokoju oddane w języku polskim zaśpiewy pierwotne i trybalne), Tancerzy Niezależnych, seniorów Kieleckiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku „Ponad Czasem” i Tria Akrobatycznego.

Ciężko mi wymienić wszystkich wykonawców, zwłaszcza, że najbardziej fascynujące były sceny zbiorowe! Może tylko wspomnę o mojej ulubienicy już mrs. Nadszpagat, czyli Joannie Placie (niewiarygodna!), która tańczyła duety z utalentowanym Mateuszem Wróblewskim. Zaznaczę, że… mając do wyboru tego wieczoru miejscowy teatr dramatyczny, wybrałem KTT. Dlaczego? Jak powiedział bowiem Tomasz Kajdański („Wschodzące gwiazdy baletu”): „Ciało nie kłamie. Słowa tak. Ciało to autostrada dla uczuć”. W wielu teatrach dramatycznych wbrew deklaracjom ich twórców wciąż (jak obserwuję) ich słowo najczęściej kłamie – a aktorzy, których zachęca się, żeby „byli sobą”, posłusznie tylko rezonują poprawność polityczną reżyserów. Nie ma w tym ani odkrywczości, odwagi, ani tym bardziej szczerości. Jest tylko szeleszczące wyrachowanie.

A jakby się ktoś czepiał, że nie wszyscy tancerze w Kielcach są „pod linię”, to – „Nie chodzi o technikę, chodzi o duszę, o emocje. Gdy tańczymy, jesteśmy uczciwi. Od razu widać, kiedy ktoś oszukuje. Widać bowiem brak prawdy w ruchu” – wyjaśnia Kajdański. Cenię kieleckich artystów tancerzy – nie tylko za tytaniczną pracę, którą wkładają w każdej chwili swojego życia, żeby później móc przez sekundy, wywołując zachwyt widzów, gardzić grawitacją na scenie, ale także za ich pasję i szczerość przekazu.

Swoją propozycję jej twórcy nazywają portalem, poprzez który „zanurzamy się w elementy charakterystyczne dla tej kultury, poznając wyrażone dźwiękiem i ruchem obyczaje oraz ówczesne wierzenia”. Chodzi o kulturę „barbarzyńców ze środkowej Europy, dawnych mieszkańcach krainy na północ od Karpat”. „W spektaklu mieszają się wątki miłosne, magiczne i rytualne przetworzone artystycznie z elementami historycznymi” – dodają.

I tutaj możemy mieć problem. Zwłaszcza jeśli chodzi o „elementy historyczne”. Bowiem widać na tej propozycji ślad inspiracji, jakiej twórcom dostarczyły współczesne produkcje filmowe – m.in. liczne o Wikingach, czy tzw. filmy kung fu. Np. zwaśnieni praprzodkowie Polaków walczą niczym Jet Li, czy Jackie Chun – co wygląda atrakcyjnie, ale nie jest zgodne ze stanem wiedzy. Kiedyś interesowałem się polskimi ludowymi sposobami walki wręcz i stwierdzam, że nasi przodkowie używali metod nie tyle efektownych, co bardzo przyziemnych, skutecznych i pragmatycznych – np. uderzenia pięścią, głową i obalenia. Ale ok.

Nie czepiajmy się też przewodniego motywu spektaklu, który brzmi – „Wszystko się kończy, lecz nic nie znika”, który zdaje się przez dr Elżbietę Pańtak (choreografia i dramaturgia) i Artura Grabarczyka (także choreografia) rozumiany jest jako palingeneza światów. Chodzi o koncepcję filozoficzną mówiącą o tym, że świat powtarzał się i będzie powtarzać się wciąż w tej samej postaci nieskończenie wiele razy. Zapomniana na wieki w czasach nowożytnych ta idea była rozwijana na nowo przez Fryderyka Nietzschego, a teraz pod wpływem rozgrywającego się pozornego chaosu, splotu niby przypadków typu pandemia, brutalną wojnę u naszych granic i do nich pukającą, ta wizja ponownie trafia pod nasze betonowe strzechy jednak pozbawione schronów. Jest ona na scenie wyrażana mniej więcej w taki sposób – byliśmy barbarzyńcami kiedyś w czasach przedhistorycznych i jesteśmy nimi także w czasach cywilizacji cyfrowej. Także mimo doświadczenia „lekcji” Auschwitz.

Może i jesteśmy, ale na szczęście nie wszyscy! Rządzi bowiem nami, w tzw. świecie cywilizowanym garstka decydentów, globalnych psychopatów i ich lokalni pomocnicy. To właśni oni (także dzięki naszemu posłuszeństwu) mając w końcu technologie na wystarczającym poziomie, już kontrolują prawie każdy aspekt naszego życia, naszą demografię, wyznaczają wg swoich urojeń także czas naszej śmierci, chcą również zawładnąć wszystkimi zasobami ziemi.

Problem jednak leży w tym, że dawni wojownicy uzbrojeni w tarcze (możemy na scenie w Kielcach obserwować piękne układy choreograficzne z wykorzystaniem tych wojennych przedmiotów), maczugi i miecze – przynosili zagładę tylko części ludzkości, dzisiejsi żołnierze uzbrojeni w bombę atomową mogą zabić prawie całą ludzkość (pewnie elity pochowają się w swoich prywatnych schronach, o budowie których w swoich rezydencjach nie zapomnieli. Może przeżyją?). Spektakl kończy się właśnie wybuchem, który unicestwia życie na ziemi – w tym także starców, którzy przyszli opłakiwać młodych, ofiary wojny konwencjonalnej z użyciem samolotów bomb i czołgów. Koło wiecznego powrotu wbrew zapowiedziom zostało przerwane?

To widowisko jest m.in. wyrazem lęku związanym z naszym tutaj i teraz, z naszą niezbyt pomyślnie zapowiadająca się przyszłością. (Jak się wydaje, przed zagładą może nas tylko uratować chyba już tylko dawny bóg Księżyca, Ra, czy Świętowit, albo ten dogorywający owoc wyrafinowanej myśli rozpościerający się od Platona do świętego Tomasza). Jest wołaniem o zaprzestanie przemocy. Krzykiem, który tak niewielu teraz wypowiada w formie „nie idźmy na tę wojnę”. Dominują bowiem głosy przerażająco licznych „jastrzębi wojny”, w tym naszej rządzącej klasy politycznej, która pewnie na pierwsze wojenne wydarzenia na naszym terenie, ucieknie i dalej będzie nami rządzić, ale już z (koło drugiego powrotu) Londynu.

Jak sądzę, to wołanie „Barbaricum” – jak mawiali nasi słowiańscy przodkowie – jest wołaniem na puszczy.

Widowisko powstało w ramach programu „Przestrzenie Sztuki”. Więcej o przedsięwzięciu – ktt.pl

Autor: Krzysztof Sowiński
(ur. w 1961 r. w Kielcach), doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Napisał m.in.: zbiór wierszy Pamięć (1989), poemat Pod prąd (1989), prozę narracyjną Nie potrafię się rozstać (1991), zbiór wierszy Świat według mnie i jego (1993), zbiór opowiadań Lekcja języka londyńskiego (2008).