Pilot w rękę, włączenie telewizora i Eurosport. Przez kilkanaście dni, tak wyglądały moje pierwsze czynności po przebudzeniu. Za każdym razem miałem nadzieję, że wreszcie polskich sportowców rywalizujących na igrzyskach w Pekinie opuści pech, nie złapie koronawirus, unikną kontuzji, nie zostaną zdyskwalifikowani za niewłaściwy strój, itd. Może fair play to nie było, ale nie trzymałem kciuków za norweskich biathlonistów, niemieckich skoczków, rosyjskich łyżwiarzy figurowych czy niderlandzkich panczenistów. Źle im nie życzyłem, ale życzyłem im porażki w konfrontacji z naszymi.
Niestety, moje szamańskie zaklęcia na niewiele się zdały. Nasze orły latały, biegały, strzelały wyjątkowo nisko, ospale, niecelnie, bez wiary i przekonania. Wystarczy spojrzeć na klasyfikację medalową, by przekonać się, że zwykli kibice zostali zrobieni w balona. Mieliśmy przywieźć z Chin może nie grad, ale sporo medali. Mieliśmy walczyć jak równy z równym o wysokie pozycje. Realia znów okazały się bolesne. Pekin pokazał, że Polska, dziś w sportach zimowych jest na szarym końcu. Nie mam zamiaru rozpoczynać polowania na czarownice, nie będę pisał dyrdymałów o porażkach związanych ze złym sędziowaniem, brakiem szczęścia, milimetrowych potknięciach. Prawda jest prozaiczna. Od dawien dawna do polskiego sportu przykleja się cała masa pseudofachowców. Ludzi, którzy nie spoglądają w przyszłość, nie mają pomysłów, planów na rozwój konkretnej dyscypliny. Większość z nich to takie „podwórkowe cwaniaczki”, koniunkturaliści chcący zaspokoić własne, niczym nieuzasadnione ambicje! Swoje „trzy grosze” dokładają do tego polityczni decydenci, popierając takich lokalnych „kacyków”.
Niestety, z powyższego wynikają same negatywy. Zamiast rozwijać się, budować nowoczesną bazę – uwsteczniamy się coraz bardziej. Nad Wisłą, tak jak brakowało, tak brakuje nadal obiektów z prawdziwego zdarzenia. Nie mamy lodowisk, torów saneczkowych, łyżwiarskich, bobslejowych, akceptowanych przez FIS tras narciarskich. Poszczególne związki mają iluzoryczne plany rozwoju danej dyscypliny, działając na zasadzie „jakoś tam będzie”. Brakuje wreszcie pomysłów, jak zaprosić, zachęcić do uprawiania sportu dzieci i młodzież.
Nie dziwmy się potem, że po policzkach polskich sportowców leją się łzy!
Autor: Maciej Cender
Dziennikarz „Przeglądu Sportowego”. Od ponad 30 lat pisze o futbolu i piłce ręcznej. Przygodę z zawodem rozpoczął w „Gazecie Kieleckiej”, później było „Słowo Ludu”, „Tempo”. Bezpośrednio relacjonował wydarzenia z największych imprez sportowych świata. Choć zajmuje się tylko sportem, twierdzi, iż najlepszy wywiad napisał z Jerzym Giedrojciem, wydawcą paryskiej „Kultury”.