W tym miasteczku znają się wszyscy. Co prowadzi w efekcie do tego, że każdy o każdym wie wszystko. W co drugim domu mieszkają Malanowicze, a w co trzecim – Rejnowicze. Tylko Gnoińskich, potomków Jadwigi, żony założyciela osady Jana Sienińskiego chyba nie ma.

Fot. archiwum autora

Fot. archiwum autora
Ludzi noszących pospolite, polskie nazwiska, tych wszystkich Kwiatkowskich, Kowalskich czy Nowaków, oczywiście nie brakuje. Ale Malanowicze i Rejnowicze to sama sól, rodziny z rodowodami wywodzącymi się spokojnie od połowy szesnastego stulecia. Mieszczanie, może dzisiaj bez szlacheckiego sznytu, ale jakby tak pogrzebać w herbarzach, to okazałoby się niezawodnie, że ze starą, pokrytą patyną przeszłości, szlachecką progeniturą.
Jaśnie pan Jan Sieniński założył był miasto na surowym korzeniu. W szczerym polu, na odludziu. W bogatych w zwierza, ciągnących się nie wiadomo dokąd lasach. Nazwał je przekornie od herbu jakim pieczętowała się ukochana żona – Raków. Lokalizacja z dala od tak zwanej szlacheckiej cywilizacji była gruntownie przemyślana. W zamyśle renesansowego możnowładcy osiedlić się w nowym urbarium mieli ludzie różnych pasji, zawodów, potrzeb i wyznań. Nowa osada otworzyła szeroko wrota dla innowierców. Obok swoich katolików, swoich sąsiadów zamieszkali przybywający z całej Europy arianie, luteranie, kalwini, anabaptyści. Prześladowani i wypędzani ze swoich ojczyzn heretycy i kacerze.
Z roku na rok Raków zamieniał się w coraz bardziej znaczący ośrodek. Gdy w 1602 roku utworzono akademię miasteczko zostało uznane za Athenae Sarmaticae – Sarmackie Ateny. Kilkuset studentów wertowało kartki pergaminów najgłośniejszych pism filozoficznych swojej epoki. A wykłady do zebranej głowa przy głowie młodzieży głosili sławni uczeni: Piotr Stator, Volkeljus, Joachim i Wawrzyniec Stegmanowie, Crelin, Schlichting, Schmallius i jeszcze z kilkudziesięciu innych, może mniej dzisiaj znanych, ale przecież zasłużonych dla nauki mężów. Z uruchomionej w Rakowie drukarni wychodziły głośne, szybciej niż obeschła farba na literach wpisywane do kościelnych regestrów ksiąg zakazanych, rozprawy, traktaty, wolnomyślicielskie dzieła. Miasto było tak sławne, że na salonach w Wiedniu, Paryżu albo Brukseli o kieleckim ośrodku ariańskim całkiem poważnie i bez najmniejszego szyderstwa lokalizację Lublina, Sandomierza, Opatowa czy Staszowa sytuowano jako miast położonych w odległej Polsce, gdzieś tak w okolicy Rakowa.
Wszystko odeszło jednak jak zły sen, przepadło, zniknęło niczym senne marzenie. Podobno żacy z akademii Rakowskiej kamieniami obrzucili przydrożny krucyfiks, co sumiennie zbadała specjalna kościelna komisja. Memoriał o przestępstwie trafił do królewskiej kancelarii. Wyrządzony despekt i profanacje surowo, po ojcowsku ocenił i spuentował obradujący w Warszawie sejm.
Nadciągnęły nad Raków czarne, zwiastujące burze chmury. Mieszkańców przepędzono precz. Jedni wyemigrowali, inni sprzedali domy i ziemię. A wszyscy, którym wystarczyło ochoty i energii ruszyli w świat szukać szczęścia gdzie indziej. Wszystko przepadło, zniknęło, rozwiało się w dymie palonych na stosach uczonych ksiąg, dokumentów chwały, dysertacji, statutów.
Zdegradowane najpierw do roli osady, potem wsi miasto zapadło na kolejne stulecia w marazm. Po bogatej przeszłości nie pozostał kamień na kamieniu. Wioska z centralnym placem rynku, z brukowanymi ulicami wybiegającymi w cztery strony świata, z parterowymi przycupniętymi, schylonymi do ziemi domami i chałupami klepała biedę w cieniu górującego nad okolicą, ufundowanego przez krakowskiego hierarchę Jakuba Zadzika kościoła. Wierni żarliwie modlili się przed ołtarzami o lepszą przyszłość, nabożnie wsłuchiwali się w wypowiadane z ambony kazania, zamaszyście kreślili na koniec każdej mszy znak krzyża. Wracali po modlitwach do swoich czterech ścian, zerkali przez zakurzone szyby, trwali jak we śnie.

Fot. archiwum autora

Fot. archiwum autora
Piaszczyste niwy w okolicy nie za bardzo gwarantowały dostatnie życie. Toteż mieszczanie zdegradowani do stanu chłopskiego wymyślili sposób na poprawę losu. W latach pięćdziesiątych minionego stulecia Raków stał się w siłę sławny w całym kraju z produkcji masarskiej. Kraj z jednej strony rósł w siłę i potęgę, z drugiej głodował. Masarnie w miastach epatowały naród gołymi hakami. Rzeźnicy znali – podobno – receptury i metody, ale z tej wiedzy w czasach socjalistycznej planowanej gospodarki jakoś nie korzystali. W Rakowie ludność wróciła do czasów dumnej konspiracji i zeszła do gospodarczego podziemia. Miasteczko na rozstajach przekształciło się w największy i zarazem najsławniejszy w kraju zakład wędliniarski. Wędzonki, kiełbasy, kaszanki i szynki produkowane potajemnie w obejściach i gospodarstwach nie miały sobie równych. Jak powszechnie uważano w tych niezbyt odległych czasach polski złoty w Rakowie oparty był w tym przypadku nie na niklu jak w całej Polsce, ale na wędlinach.
Mawiano z przekąsem, że miejscowi, gdy wyruszają ze swoimi sprawami do urzędów w powiecie, województwie albo i do samej stolicy, dzierżą pod pachą oczywiście teczkę. Jednak wypchaną nie obiegowymi, nic nie wartymi banknotami, ale z zawiniętymi w wytłuszczony papier wędliniarskimi wyrobami.
Złośliwe języki ukuły też powtarzaną z premedytacją przez zawistnych sąsiadów plotkę, że gdy brakuje wieprzowiny pod rzeźnicki nóż idą miejscowe kundle. Z zawiści, bo niby z jakiego innego powodu próbowano wysiłek rakowskich masarzy deprecjonować. I do znudzenia powtarzano, że wygłodniali konsumenci z miast mogą za grosze kupić od handlarzy z Rakowa kiełbasę drugiego gatunku. Sporządzoną z mięsa psa zmielonego razem z budą. Oczywiście – co wie doskonale każdy – wszystko to potwarz, kłamstwo i niegodna uwagi bzdura. We współczesnych czasach podziemie wędliniarskie zniknęło, przyszły inne bardziej normalne – co wcale nie znaczy, że smaczniejsze – czasy.
Zobacz także:
http://2tk.pl/category/spacerkiem-po-miescie/
Autor: Ryszard Biskup
Kielczanin, dziennikarz, fotoreporter, podróżnik, regionalista i historyk. Przez ponad ćwierć wieku związany z dziennikiem „Słowo Ludu”. Laureat kilkudziesięciu dziennikarskich konkursów. Od wielu lat przewodnik turystyczny oraz licencjonowany pilot wycieczek zagranicznych. Autor wielu artykułów naukowych i książek.