Wszystko to marność nad marnościami, bryndza, kupa dziada. Kiedyś pierwszy klejnot w diademie Rzeczypospolitej, dzisiaj – perła w zaśniedziałej patynie. Onegdaj sławne miejsce królewskich spotkań, zjazdów polskich możnowładców, ważkich dla całego kraju wydarzeń wypisanych w kronikach nie pospolitym inkaustem, ale najszczerszym złotem.
To tutaj, w Nowym Korczynie decydowały się przecież losy całego państwa Piastów i Jagiellonów, zapadały ważkie decyzje, król przyjmował poselstwa, bywał z całym swoim majestatem dwór. Nie tak dawno, raptem trzysta, czterysta lat temu, tysiące stałych mieszkańców, szyk i parada, sława i blichtr. Dzisiaj nie warta większej uwagi pyza. Ludności może z tysiąc, no najwyżej tysiąc stu dwudziestu. I to gdy w niedzielę zjadą do rodzinnych domów studenci z Buska, Pińczowa, Kielc i Krakowa.
Nowy Korczyn, niegdyś królewska osada, dzisiaj to rachityczna, mało znacząca gmina. Zapomniana na amen, rzucona przez los na kielecko-krakowskie pogranicze, nad leniwą Nidę i pyszną Wisłę. Most, który połączył te dwie dzielnice zastąpił dawny prom, który przez wody Wisły kursował dzień w dzień między wałami przeciwpowodziowymi. Łączył dwa brzegi, dwa całkowicie odmienne światy. Nowy Korczyn i Borusową. Po jednej stronie Kongresówka, po drugiej Galicja. To sprawia, że z Korczyna wszędzie jest równie blisko, co daleko.
Gdzie lepiej? Nie wiadomo, ale zawsze, jak w lokalnym porzekadle międlonym przez miejscowych co niedzielę po sumie – „wszędzie dobrze gdzie nas nie ma”. Bo tam wszystko po staremu, na swoim miejscu, obok na podorędziu. Wystarczy tylko sięgnąć ręką.
Centrum nadnidziańskiej osady, to wcale nie rynek po którym hula w najlepsze wiatr. To stara wymyślona jeszcze za królów szosa, trakt z Krakowa na północ. Tu dopiero toczy się prawdziwe życie, tędy w wypasionych samochodach przemykają z gwizdem opon obcy, którym ani w głowie zatrzymać pojazd, zajrzeć do ukrytego z zakrętem szosy miasteczka. Choćby na jedną ulotną chwilę, na moment zajrzeć za furtę klasztoru. Do ceglanego poematu, pofranciszkańskiego kościoła. Czerwone mury pną się pod nieboskłon niczym strzelista modlitwa, pokorne wyznanie wiary. Wbite w błękit nieba, przypominają chwalebną, co by nie mówić dawno przykurzoną przez wieki, a przez niemal kompletnie zapomnianą przeszłość.
A przecież onegdaj właśnie, wśród bogobojnych zakonników w czarnych habitach znalazła swój azyl księżna zwana świętą Kingą. Rozmodlona, jeszcze za życia otoczona nimbem równie szczególnej co charakterystycznej dla średniowiecza ascezy. Młoda, przecież ledwo 12 letnia przecież panna z Węgier akurat z takim a nie innym – wstrzemięźliwość i czystość – przesłaniem przybyła do Polski. Jak się później miało okazać ten imperatyw był nie tylko konsekwentnie praktykowany, ale i respektowany. Przez cały krakowski dwór! Nieszczęsny Bolesław pan i małżonek, któremu współcześni nie omieszkali przypiąć natychmiast pejoratywnej łatki „Wstydliwy”, krakowski władca, mógł co najwyżej pozgrzytać z rozpaczy zębami. Uporu dumnej kobiety – podobno – nigdy nie zdołał przełamać. W rezultacie z obowiązków małżeńskich biedakowi pozostało co najwyżej asystowanie przy zanoszonych codziennie w prezbiterium korczyńskiej świątyni modłach. Z czego zresztą, jak stoi w historycznych annałach, książę wywiązywał się z podziwu godnym zapałem. Modlił się więc, nie grzeszył i nie miał w głowie ochoty na figle.
Absolutnie niewykluczone, że władca do Nowego Korczyna posiadał był szczególną estymę. W końcu nie tylko założył osadę, ale i dbał o rozwój miasteczka obdarzając miejscowych szczodrze nadaniami i przywilejami. W annałach, na pożółkłym ze starości pergaminie zapisano przecież, że Hinek syn Henryka i jego sukcesorzy posiadają od 1258 roku nie tylko szmat ziemi. Ale mają też i obowiązek płacenia na świętego Marcina po pół kojca z łanu. Mało tego, przeznaczać mieli także co trzeci denar opłat od każdego rzemiosła, z jatek rzeźniczych i warsztatów szewskich, z łaźni, od łokcia sukna. Mają też prawo stawiać młyny, po obu brzegach Nidy ryby łowić. A król Kazimierz Wielki nie tylko wszystkie nabyte przez mieszczan korczyńskich nadania i przywileje nie tylko swoim majestatem potwierdził, ale i nowymi szczodrze szafował.
Ten władca, który drewnianych chałup estymą nie darzył, bo na budulec z grabów, dębów czy topoli przedkładał solidną, wypaloną w ogniu glinianą cegłę, zostawił był po sobie trwałe ślady. Wzniósł przecież w Korczynie solidny, murowany zamek, ale i całe miasto rozkazał opasać obronnym, wysokim na kilka metrów murem. Walory obronne grodu podniosły – poza wodami przepływających obok rzek rozlewiska sztucznego jeziora Czartoryja. Podczas głodu jaki nastał gdy całą okolicę spustoszyło morowe powietrze, król wsparł znękanych nieszczęściem nieboraków. Kupił od krakowskiego mieszczanina Wierzynka zgromadzone w składach zboże. Z osobistego polecenia władcy całe ziarno rozdano głodującym. Bo władcy w średniowieczu bywali nie tylko sprawiedliwi, ale również miłosierni.
Było, przeszło, minęło. Nie zjeżdżają do Nowego Korczyna na burzliwe narady władcy. Nikt nie wydaje w tym mieście edyktów. Nie podpisuje ważkich, państwowych dokumentów. Obróciły się wskazówki czasomierzy, wszystko zamarło, zastygło, tkwi. Figury wykutych w „pińczaku” mnichów wybałuszają zatarte przez czas i deszcze oczy. Kamienna procesja przyklejona do balustrady klasztoru tkwi w wiecznym bezruchu. Bracia ustawili się w ustalonym przez przeora ordynku, pozornie zatopili w modlitwie, ale przecież spoglądają uważnie na otaczający świat. A może dzisiaj coś się wreszcie wydarzy ? Wrócą dawne, dobre chwalebne czasy ? Pęknie z hukiem skorupa w której cała osada tkwi od stuleci ? W wykutym dłutem, kamiennym świecie, codziennie wszystko jest jednakowe, trwałe i niezmienne. Od pokoleń, od zawsze. Płonne nadzieje! Co dawno minęło i odeszło w niepamięć – nie wróci.
Zobacz także:
http://2tk.pl/category/spacerkiem-po-miescie/
Autor: Ryszard Biskup
Kielczanin, dziennikarz, fotoreporter, podróżnik, regionalista i historyk. Przez ponad ćwierć wieku związany z dziennikiem „Słowo Ludu”. Laureat kilkudziesięciu dziennikarskich konkursów. Od wielu lat przewodnik turystyczny oraz licencjonowany pilot wycieczek zagranicznych. Autor wielu artykułów naukowych i książek.