Przez całe dekady i wieki Kielce były zapyziałą, parterową, niewyróżniającą się niczym z prowincjonalnego schematu osadą.
Pod górującym wzgórzem, z którego plateau wieżyce pałacu biskupiego i ostry szpic sygnaturki katedry kłuły nieboskłon, kundliły się rachityczne chaty, lepianki, budy i trzymające się pionu na słowo honoru, ściany domostw plebsu.
Miasto istniało, to prawda, miało burgmeistra, podpowiadającą raźnie i ochotnie dygnitarzowi sowiecką radę, osiadłych nie wiadomo dlaczego i po co kilku przedsiębiorców liczących nie pieniądze, lecz oczekujących z miesiąca na miesiąc na radykalną odmianę podłego losu.
Nie ma co ukrywać, że ulokowane w dolinie, otoczone ostępami jodłowych lasów świętokrzyskiej puszczy miasto, śniło nerwowo swój sen o sławie. Wtedy niczym Cagliostro, niczym diabeł z pudełka, pojawił się zapomnianej przez Boga i cara guberni, architekt Franciszek Ksawery Kowalski. Absolwent lubelskich szkół średnich, asystent cenionego w Warszawie projektanta, Henryka Marconiego, znalazł w Kielcach ziemię obiecaną, swoje Klondike. Architekt powołany na stanowisko głównego muratora guberni zaprojektował, nadzorował i doprowadził do wybudowania kilkunastu śmiałych, nieznanych wcześniej na prowincji, obiektów. Od rozbudowy placu bazarowego w samym centrum miasta, przez cerkiew Wozniesienską, popówkę przy ulicy Wesołej, hotelu i teatru przy ulicy Sienkiewicza po budowę browaru Stumpfa, reprezentacyjnej siedziby Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego, po rozbudowę kościoła świętego Wojciecha, gruntowną restaurację katedry i przebudowę reprezentacyjnego gmachu miasta czyli pałacu biskupów krakowskich. Ostatnią realizacją Franciszka Kowalskiego była budowa przytułku świętego Tomasza, kamienicy zniszczonej do fundamentów na początku lat siedemdziesiątych.
Nowe miasto wychynęło z placu zaprojektowanego w tzw. Nowej Dzielnicy. Olbrzymi, jak na ówczesne warunki teren, okalały dwu- i trzypiętrowe czynszówki, kamienice z nowoczesnymi na owe czasy lokalami handlowymi i usytuowane w północnej części hale targowe. Wymyślony i wyrysowany na kalkach przez architektów projekt był spełnieniem ambitnych wizji. Kielce zmieniały przecież swoją funkcję i rangę, rodziło się całkiem inne, niż w poprzednich latach, miasto. Projektantem hali targowej był być może (a to wcale nie jest jednoznaczne i pewne) właśnie sam gubernialny architekt. Nic nowego jednak nie wymyślił. Plany przekazane do realizacji Chaskielowi Landau, żydowskiemu wykonawcy z pobliskich Chęcin, wykazują czytelne założenia podobnych magistrackich budowli w Końskich i Warszawie. Tempo inwestycyjne musiało być piorunujące. Ledwo rok od decyzji o budowie miejskiego targowiska, opiniotwórcza i poczytna „Gazeta Kielecka” donosiła ze zrozumiałą satysfakcją:
Budujący się w naszym mieście Bazar już do pierwszego piętra ma wyprowadzone mury. Ciekawi mogą teraz się zapoznać z planem wewnętrznym tej wielkiej budowli.
Dwa lata później ukazały się anonse o przygotowywanych licytacjach na wynajęcie kramów, jatek i stancji mieszkalnych we wznoszonych halach. Pod koniec lat siedemdziesiątych poinformowano mieszkańców miasta, że dochód z wynajmu sklepów, jatek i dwudziestu „numerów na mieszkania” oscyluje w granicach prawie trzech tysięcy rubli. Niezła sumka zważywszy, że to prawie dwie trzecie wpływów do budżetu miasta.
A potem zaczął się niebywały boom inwestycyjny. Narożną, przylegająca do hali targowej posesję zabudowała eklektyczną kamienicą Magdalena Stępińska. Kolejne domy, niczym grzyby po deszczu, wyrosły przy zachodniej pierzei placu Bazarowego. Piętrową kamienicę z oficyną wybudował żydowski przedsiębiorca, Lejzor Piwko, ale szybko pozbył się domu, sprzedając kamienicę rodzinie Rajzman. Zelik Kestenberg też zwietrzył dobry interes, łożąc bez wahania na zabudowę kolejnej narożnej posesji. Na piętrach znalazły się czynszowe mieszkania, na parterze sklepy, składy, biura i kancelaria sędziego pokoju. Okazałą kamienicę narożną przy placu Bazarowym wybudował właściciel cegielni z podkieleckigo Zgórska, Szymon Rajzman.
Nawiasem mówiąc, w tym budynku doszło do bulwersującej całą społeczność Kielc zbrodni. Dokonanej nie przez polskich rzezimieszków, ale przez żołnierzy stacjonującego w Kielcach pułku piechoty. Kilku sołdatów przez wyłamanie drzwi wdarło się do mieszkania kapelana Johana Safrona. Odprawiony przez duchownego służący pchnięciem noża zamordował posługacza cerkiewnego. Złoczyńca, ogarnięty paniką, usiłował zatrzeć ślady występku rozpalając ogień. Na nic się ten zabieg nie zdał, bo mieszkanie nie zajęło się pożogą. Zaalarmowani smugami gęstego dymu strażacy nie tylko stłumili szybko płomienie, ale natrafili na zmasakrowane zwłoki. Sprawców bez trudu ujęto, osądzono i skazano na karę katorgi.
Wschodnią pierzeję placu Bazarowego zabudowywano zdecydowanie wolniej. Przez całe lata po tej stronie sterczała jedna, jedyna, narożna kamienica, wybudowana przez małżeństwo Izraela i Salomeę Moszkowskich. W kolejnych latach, jak wiemy, przy placu Bazarowym wybudowano kilka, pokrytych na dachach blachą, kamienic.
Na targi zjeżdżali wasągami, berlinkami i zwykłymi chłopskimi furmankami licznie mieszkańcy z położonych pod Kielcami wiosek. Zgiełk, tumult, wrzawa i głośne krzyki sprzedających i kupujących irytowały nie tylko mieszkańców kamienic. Drażniły kielczan. Nie może więc dziwić negatywna opinia, jaką z wyraźnym obrzydzeniem przedstawiono w Gazecie Kieleckiej:
W obecnej chwili utrzymanie targowiska, co tydzień setkami fur przepełnionego, wśród eleganckich domów, obok szpitala wojskowego i koszar, w pobliżu probostwa i cerkwi – pod względem czystości powietrza, wiele pozostawia do życzenia, ponieważ zgromadzenie wielu zwierząt wytwarza niezdrowe miazmaty – dlatego przeniesienie tego targu za miasto, ku Szydłówkowi, jest potrzeba pilna, a pod względem sanitarnym, konieczna. Targ na Nowym Mieście i tak będzie bardzo duży poprzez pozostawienie sprzedaży przedmiotów spożywczych, kramów z towarem łokciowym, szewców, garncarzy, siodlarzy, bednarzy, tandeciarzy, z zupełnym natomiast usunięciem zwierząt pociągowych. Dla porządku i zdrowego powietrza w mieście skupionym podział taki jest od dawna pożądany.
Co i z czasem, ale to już całkowicie inna historia, nastąpiło.