Spacerkiem po mieście: Najdłuższa ulica w mieście

1 marca, 2022, autor: Ryszard Biskup

O tej niepozornej ulicy, którą można przejść w kilka minut, mawiano w mieście z przekąsem, że jest najdłuższa w Kielcach. Nieborak, który bowiem trafił w te strony mógł w okolicy spędzić nawet kilka lat. Zamkowa…

Wybrukowana kocimi łbami, biegnąca spokojnie pod wzgórze. Taki tam miejski zaułek, można powiedzieć. Z usadowionymi po lewej i prawej stronie dziewiętnastowiecznymi budynkami, lamusem zamienionym dzisiaj w kawiarnie, rezydencją naczelnika powiatu z czasów carskich Tomasza Zielińskiego, pałacem zmienionym dzisiaj w artystyczno – kulturalne centrum, pawilonem muzeum sakralnej sztuki. Na samym końcu, przy ślepym trakcie donikąd, ponure jak noc listopadowa w deszcz gmaszysko. Kieleckie, najpierw biskupie, potem przez długie lata więzienie. To z tego powodu, z racji ulokowania kryminału, o Zamkowej mawiano, że jest najdłuższa w Kielcach. Kto tu trafił mógł przy ulicy spędzić kilka długich lat.   

Do cel wybudowanego na początku XIX wieku gmachu, za kraty trafiali opryszkowie, bandyci, ludzie którym nie po drodze było z obowiązującym prawem. Najpierw więzienie było biskupim, potem polskim kryminałem, po kolejnym narodowym zrywie powstania narodowego, zmienione zostało w carskie, austriackie, po odzyskaniu Niepodległości znowu zostało przejęte przez polską administrację. Ciasne, z wieloosobowymi okratowanymi celami, szczelnie otoczone wysokim murem, z wieżyczkami dla strażników na każdym rogu. Obliczone na kilkuset więźniów, ale nie było żadną tajemnicą, że limit 400 stłoczonych w celach skazańców czy aresztowanych systematycznie przekraczano.

Gdy wybuchła kolejna wojna, ogłoszono amnestię, kraty otworzono i zaledwie 40 uznanych za najgroźniejszych przestępców popędzono w konwoju w bezpieczniejsze – jak się wydawało, strony. Niemcy kryminał przejęli i zgodnie z realizowaną w podbitym kraju polityką zamienili w piekło. W celach stłoczono najpierw jeńców wojennych, potem aresztantów. Z wyrokami i skazańcami bez, przestępców i niewinnych zatrzymanych przez tajną policję. Za kratami, jak wynika z zachowanych dokumentów, stłoczono nawet po dwa tysiące osób. Katowanych, prześladowanych, bestialsko torturowanych i bitych do utraty przytomności.

Co kilka dni w stalowej bramie zgrzytał klucz i na Zamkową wytaczały się budy ciężarówek ze skazanymi na śmierć. Plutony egzekucyjne otwierały ogień do nieszczęśników ustawionych nad wykopanymi dołami. W czasie okupacji w podkieleckim lesie na Stadionie, na skłonie wzgórza Pierścienica, Niemcy systematycznie dokonywali masowych egzekucji. Pierwsza miała miejsce już 12 czerwca 1940 roku, kiedy to rozstrzelano kilkudziesięciu przewiezionych z więzienia na Zamkowej skazańców. Ile osób wymordowano? Tego nie sposób dzisiaj oszacować, ale za prawdopodobną uznaje się liczbę kilku tysięcy.

Po wojnie w Kielcach osądzony został i stracony m.in. gestapowiec kat Karl Otto Bűsing. To on wydawał rozkazy, podpisywał wyroki. W aktach dochodzenia prowadzonego w latach sześćdziesiątych przez Okręgową Komisję Badań Zbrodni Hitlerowskich w Kielcach, znalazły się szczególne dowody niemieckich zbrodni. Wykonane przez niemieckiego frontowego fotografa zdjęcia. Jedno przedstawiają jak skazany na śmierć przez rozstrzelanie, w asyście rozbawionych oficerów żandarmerii, kopie łopatą swój grób. Inne, jak grupa ludzi ze związanymi drutem rękami stoi przed swoją mogiłą. Na kolejnym gestapowiec strzałami z parabellum dobija tych, którzy nie zginęli od kul plutonu.

W 1942 roku za mury więzienia przy Zamkowej trafił Edward Radomski. Nie pamięta z jakiego powodu, ale pewne, że z błahego. Po krótkim śledztwie, po torturach, w trakcie których nie odpowiedział na żadne z zadawanych pytań, usłyszał wyrok. Śmierć przez rozstrzelanie. Kielczanin nie zamierzał jednak pożegnać się z życiem. Razem z innymi osadzonymi – także skazanymi – z celi, zorganizował bunt. Więźniowie wciągnęli do swojej celi polskiego dozorcę, wykradli klucze od krat na korytarzu, zabrali ustawione w dyżurce karabiny, sterroryzowali kolejnych strażników, otworzyli niezabezpieczone kratami okno i wyskoczyli za więzienne mury. Najpierw przez kielecki park, potem przedmieścia, leśne ostępy Bukówki i lasów daleszyckich zbiegli na wolność. Radomski trafił do legendarnego oddziału „Wybranieckich”. Dowodzeni przez Mariana Sołtysiaka partyzanckiego kwaterowali w okolicach Cisowa. Przyjął pseudonim „Modar”.

Opowiadał – wszak mieszkaliśmy w kamienicy przy Krakowskiej Rogatce drzwi w drzwi – że pseudonim przyjął od swojego nazwiska. Odrzucił trzy ostatnie litery, a pozostałe pięć przeanagramował, napisał wspak. Do Radomskich w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych przychodzili co tydzień inni podziemni żołnierze. Było przecież dopiero kilka lat po wojnie. Siedzieli w kilku przy stole, snuli wspomnienia, opowiadali o akcjach, zasadzkach, potyczkach. Zbici jak wróble, w gromadkę chłopaków z podwórka z wypiekami na twarzach, całymi wieczorami słuchaliśmy tych wojennych opowieści. Następnego dnia z wystruganymi karabinami, zbitymi z kilku drewnianych elementów „stenami”, prawie takimi samymi jak te z wojennych, zawieszonych na ścianach fotografii ganialiśmy od rana do wieczora po podwórku. Tocząc nikomu na nic niepotrzebne dziecięce wojny.

Zobacz również:

http://2tk.pl/category/spacerkiem-po-miescie/

Autor: Ryszard Biskup
Kielczanin, dziennikarz, fotoreporter, podróżnik, regionalista i historyk. Przez ponad ćwierć wieku związany z dziennikiem „Słowo Ludu”. Laureat kilkudziesięciu dziennikarskich konkursów. Od wielu lat przewodnik turystyczny oraz licencjonowany pilot wycieczek zagranicznych. Autor wielu artykułów naukowych i książek.