Spacerkiem po mieście: Kieleckie neony

16 grudnia, 2022, autor: Ryszard Biskup

Moda na neony w Kielcach po raz kolejny powróciła. Pierwszy raz przyszła dawno temu – jakoś tak w roku Millenium. Wcześniej – jak mi się wydaje, co sobie jak przez mgłę przypominam, mrok w pobliżu sklepów, przy witrynach restauracji, nad dachami domów w centrum, rozjaśniały co najwyżej jarzeniowe lampy.

22 lipca 1966

Tego  dnia, gdy ciemności skryły ziemię, gdy zapadł zmrok, nasze miasto zamieniło się w lśniące Las Vegas, w Piccadilli, w pola Elizejskie, Ramblę, Broadway. Całą gromadą dzieciarni biegaliśmy wtedy po Sienkiewicza. Bo główna ulica miasta błyskała, brzęczała, terkotała, skrzeczała niczym cykadami, uruchomionymi na całej długości neonami. Było barwnie, kolorowo, nie szaro – buro, ale odświętnie i fantastycznie. Pryncypalną ulicą, po chodnikach, bo jezdnią tłukły się jak zawsze samochody, w lewo i prawo, zadzierając głowy, spacerowały całe rodziny. W kałużach, niczym w monstrualnym zwierciadle, odbijała się błyszcząca w nocy tęcza, zawieszonych nad co drugim sklepem szemrzących reklam. Zgniły kapitalizm został w wyścigu do dobrobytu wyraźnie z tyłu, za nami. Może tylko o kilka metrów, ale przegrał!

Nieco później, już po upadku co nieco zramolałego przywódcy w wiecznie zmiętym prochowcu, we flanelowej koszuli, ozdobionej niedbale zawiązanym węzłem krawata, a już w epoce towarzysza ostrzyżonego ma siwego jeża i ubranego w garderobę zaaprobowaną przez stylistów i wizażystów, pojawiło się nad Silnicą przynajmniej kilka, uwaga, ruchomych(!) neonów.

Pierwszy neon

Goście ze specjalistycznej firmy reklamowej z Krakowa, zamontowali go chytrze na pozornie neutralnej elewacji przy ulicy Sienkiewicza 74 – przy pijalni wód mineralnych. Lokalu, który wymyślił łebski, kielecki handlowiec. Po jednej z wizyt na kuracji w dolnośląskim uzdrowisku, translokował bufet do miasta. Zamiast jędrzejowskiego piwa, wina z Bodzentyna, czy niezwykle przecież popularnych wśród mieszkańców wyrobów polskiego monopolu spirytusowego, trzy elegancko wystrojone w stonowaną odzież ekspedientki, serwowały spragnionym smakoszom szklaneczki. Buzowały w nich napoje dostarczane praktycznie ze wszystkich zlokalizowanych na południu kraju krynic.

Kielecka klientela, zaadresowanej do szerokiego grona konsumentów, oferty jakoś nie zaakceptowała. Wymyślono więc i zamontowano neon. Na fasadzie pojawiło się wygięte ze szklanych rurek, olbrzymie na dwie kondygnacje naczynie, w które wetknięto stylizowaną i zabarwioną – bo jakże inaczej – na żółtą barwę, słomkę. Każdej nocy w ażurowej szklance buzowały animowane przez sterowniki, mrugające niczym perskie oko, wirtualne bąble mineralnej wody. Radosną animację w szybkim tempie unieruchomiono po protestach lokatorów kamienicy. Podnieśli oni krzyk, że pulsujące za oknem błyski, światło rozdzierające ciemności mieszkania czy brzdąkanie elektronicznych przełączników, uniemożliwiają normalne funkcjonowanie. A na pewno nie zezwalają na nocny relaks – raz rozjaśniając, to znów pogrążając w egipskich ciemnościach sypialnie.

Kolejne animacje

Bardziej, jak się wydaje, wysublimowana, pojawiła się nad witryną położonego sto metrów dalej sklepu z instrumentami muzycznymi. Artysta, który neon wymyślił i opracował w najdrobniejszych szczegółach, nakazał zawiesić na kamienicy solidną metalową ramę. Wewnątrz sterczała sylwetka długowłosego gitarzysty. Mówiąc precyzyjniej, dwóch muzyków z gitarami. Gdy zapadał zmrok, co dwadzieścia sekund zapalały się i gasły wygięte z prążkowanych portek instrumentalisty, wypełnione neonem rurki. W tym samym tempie podnosiła się i opadała stylizowana gitara. Na tle ciemnego nieboskłonu, mistrz neonowej techniki uzyskał piorunujący efekt. Każdy kto ledwie lekko zadarł w górę głowę, odnosił wrażenie, że przebierający palcami po gryfie instrumentu gość nie tylko gra jakiś standard, ale tańczy.

W innym fragmencie Sienkiewicza, na pasażu między ulicami Świerczewskiego i Kilińskiego, nad kolekturą loterii pojawił się natomiast radosny słoń. Do trąby wsadzono mu przynoszącą szczęście czterolistną koniczynę. Instalacja zbytnio wyszukana nie była, listek rytmicznie zapalał się i gasł. Kusił i mamił zarazem potencjalnych graczy, raz czerwonym, raz zielonym błyskiem na tle czarnego jak atrament nieba.

Co innego neon usytuowany w znacznej odległości od centrum, ale za to w środku KSM-u, przy Zagórskiej. Reklama osiedlowej kawiarni nie była ekscytująca i rozpalająca żądzę, czy wyobraźnię potencjalnych klientów. Za dnia plątanina kabli i poskręcanych konwulsyjnie we wszystkie kierunki rurek, budziła skojarzenie, że zatrudnieni przy zamontowaniu tego neonu fachowcy pracowali nad swoim dziełem w stanie głębokiego upojenia. W jasnym świetle dnia wszystko było pogmatwane, poskręcane, rzucone byle jak i byle gdzie. Nawet przy znacznym wysiłku intelektualnym rzucona na ścianę sterta nie przypominała nic sensownego. Ale gdy nadciągnął zmrok i błysnęły gwiazdy na niebie, neon udowodniał sens abstrakcji. Na fasadzie pawilonu handlowego pojawiało się bowiem magiczne, kuszące feerią kolorów, drgające zachęcająco, wielobarwne, pawie oko.

Najbardziej dynamiczny

Taki neon zainstalowano natomiast na bocznej ścianie hali widowiskowo – sportowej przy ulicy Waligóry. Artysta od neonowej reklamy tak umyślnie powyginał kształtki, że stworzył całą opowieść. Zawodnik w koszykarskim dwutakcie wsadzał w obręcz zawieszonego pod samym dachem kosza, piłkę. Sportowiec świecił na biało, miał nałożone czerwone majtki i zieloną podkoszulkę, piłka był – jak należy czerwona. Fazy czasowe na tym neonie założono cztery, ale czy projektant się pomylił, czy monterzy coś poplątali, albo czy wyszło tak jak zawsze, ten jeden ruchomy, kielecki neon ciągle zawodził. Jakby złośliwie nie odpalały poszczególne elementy animacji. Raz świeciła się piłka, innym razem koszykarz, jednego dnia błyskał rytmicznie sam kosz, innego w ciemnościach drgały same majtki zawodnika. Instalatorzy z Krakowa z początku reklamację przyjmowali, usuwali usterkę, przez tydzień wszystko hulało jak należy. Potem znów gasło. Poirytowany nie na żarty kierownik hali sportowej sam znalazł salomonowe rozwiązanie i szwankujący, ruchomy neon po prostu raz na zawsze odłączył od napięcia.

Smutny koniec

Na podobny pomysł nie wpadła natomiast dyrekcja największego, reprezentacyjnego hotelu „Łysogóry”. Położony naprzeciw dworca kolejowego obiekt ozdobił neon zamówiony przez miasto. Na dachu pyszniły się w dzień wielkie jak woły, żółte litery ustawione w piękny napis „Witamy w Kielcach”. Neon świecił dwa dni, potem spaliła się instalacja litery „el”. Wychodzących z tunelu kolejowego przybyszów witał więc przez kilka miesięcy pulsujący rytmicznie w mroku napis ”Witamy w Kiecach”. Co z jednej strony budziło zrozumiałe zakłopotanie, z drugiej całkowicie zrozumiały, sardoniczny śmiech.

Z czasem wszystkie ruchome szyldy wyłączono z eksploatacji. Okazało się, że bez neonów można się spokojnie obyć, gasły jeden po drugim. Ale… moda na neony w Kielcach powróciła…

Zdjęcia pochodzą ze zbiorów Muzeum Historii Kielc i Jarosława Machnickiego.

Czytaj więcej z kategorii „Spacerkiem po mieście”:

https://2tk.pl/category/spacerkiem-po-miescie/

Autor: Ryszard Biskup
Kielczanin, dziennikarz, fotoreporter, podróżnik, regionalista i historyk. Przez ponad ćwierć wieku związany z dziennikiem „Słowo Ludu”. Laureat kilkudziesięciu dziennikarskich konkursów. Od wielu lat przewodnik turystyczny oraz licencjonowany pilot wycieczek zagranicznych. Autor wielu artykułów naukowych i książek.