Spacerkiem po mieście: Kielecka historia, której nie znacie – tajemnica „karsanu”

27 stycznia, 2024, autor: Ryszard Biskup

Tej opowieści na pewno nie znacie. O niezwykłym bohaterstwie kilku Kielczan. Ludzi, którzy bez wahania przystąpili do niezwykłej, acz dzisiaj całkowicie, niestety, zapomnianej akcji.

WSP-Społem
Dzięki pomysłowości i odwadze załogi przedsiębiorstwu udało się przetrwać wojenną zawieruchę. Przemycenie pod okiem nazistów 5 ton trotylu dla partyzantów to jedna z najbardziej chlubnych kart w historii zakładu.
Fot. wspspolem.com.pl

Wojny, bitwy i zbrojne potyczki wrogich sobie armii znane są powszechnie, doczekały się stosownych opracowań naukowych, weszły o historii. O dowódcach, opracowanych w sztabach planach, strategicznych operacjach, zaciętych bitwach wie doskonale każdy, kto ukończył edukację choćby na szkole podstawowej. O bezimiennych bohaterach – poza nimi samymi – na ogół niewielu. Albo nikt. Tak jak o marginalnym – może – na pierwszy rzut oka  niewiele znaczącym, epizodzie z lat niemieckiej okupacji. Gdy chwalebną kartę niezwykłego bohaterstwa zapisało kilku kielczan. Ludzi, którzy bez wahania przystąpili do niezwykłej, acz całkowicie – niestety – zapomnianej akcji.

Wszystko o czym za chwilę opowiem zaczęło się i skończyło w fabryce za kolejowymi torami. W niepozornej, mało teoretycznie znaczącej dla machiny wojennej wytwórni octu, drożdży, zwykłych stearynowych świec, pasty do butów, papierowych torebek do których sprzedawcy w niezliczonych wiejskich i miejskich w sklepikach wsypywali klientom mąkę, sól, cukier – kieleckim „Społem”.

W zakładach pracowało kilkuset robotników. Obowiązki dyrektora, tak samo jak przed wojną sprawował Józef Rządzki, ale na ręce Polaka spoglądał ciężkim wzrokiem niemiecki komisarz wojskowy Hans Műller, który do Kielc przyjechał spod Hamburga. Fabryka większego znaczenia gospodarczego co prawda nie posiadała, w halach wytwarzano jednak artykuły spożywcze i środki czystości. Do czego potrzebne były drożdże, jaką wartość rynkową posiadały bibułki i gilzy do skręcania papierosów, jak cenne  były kostki toaletowego mydła nie ma potrzeby wyjaśniać. W fabryce znaleźli zatrudnienie , za zgodą dyrekcji oczywiście, ludzie z konspiracji. Legitymacja potwierdzająca pracę w zakładach spożywczych, to był mocny legalny papier. Co najmniej kilkadziesiąt osób pracowało w „Społem” fikcyjnie. Nigdy, przez wszystkie lata okupacji nie było wsypy, nikt na tych ludzi nie złożył donosu.

Jesienią 1943 roku dyrektor Józef Rządzki został wezwany w trybie pilnym do Warszawy do centrali „Społem” na pilne spotkanie. Po co, na co, w jakiej sprawie? Tego kierownik wytwórni przy ulicy Mielczarskiego początkowo nie wiedział, ale po półgodzinnej rozmowie – już tak. Chodziło o to, by w magazynach kieleckich zakładów urządzić skład materiałów wybuchowych dla oddziałów Armii Krajowej.

Ożywiony ruch na placach, harmider, mijające się w zaułkach fabryki konne zaprzęgi na których przywożono do fabryki ładunki miały ułatwiać utrzymanie transportów zwiezionego do Kielc trotylu. Nie miały być to jednak dwie czy trzy paczki groźnego materiału wybuchowego. Dyrektor Rządzki dowiedział się o tym już po godzinie rozmowy w warszawskim mieszkaniu. W fabryce, którą kierował znajdzie się ponad pięć ton trotylu! Zgodził się bez najmniejszego wahania. Materiał wybuchowy jaki zamierzano w Kielcach najpierw ukryć, a potem systematycznie dostarczać do leśnych oddziałów wyglądał jak „karsan”, czyli przysyłany do „Społem” z Niemiec preparat przeciwgnilny. Był on stosowany przy składowaniu ziemniaków. ot, granulowany, szary, nie budzący najmniejszych podejrzeń, pakowany w papierowe worki, proszek.

Po powrocie nad Silnicę dyrektor Rządzki wtajemniczył w całą akcję zaledwie trzech zaufanych ludzi. Magazynierów Józefa Wójcika i Antoniego Ujmę oraz pracownika wydziału jajczarni Andrzeja Górniaka. Po kilku tygodniach za bramę fabryki wjechał konwój wyładowanych skrzyniami ciężarówek. Przyklejone na drewnianych skrzyniach płachty z czarnym napisem „karsan” rozwiewały jakiekolwiek wątpliwości jaki towar trafił do magazynów. Wszystko ułożono w zgrabne pryzmy, a potem ruszyła dystrybucja. Pod rampę jak zwykle podjeżdżały furmanki, chłopi przekazywali kierownikowi odpowiednie kwity, robotnicy wynosili skrzynie, woźnica zacinał konie batem i wóz wytaczał się stukotem kół za bramę. Ładunek był jednak zgoła inny, od „tradycyjnego”.

Przez wszystkie miesiące 1943 i 1944 roku, tylko jeden raz, całej akcji groziła dekonspiracja. Furmana, który wiózł niebezpieczny ładunek do lasów pod Siekiernem zatrzymał patrol niemieckiej żandarmerii. Wachmistrz, gdy zobaczył obite sosnowymi deskami skrzynki z napisem „karsan” machnął ręką. Jednak inny nadgorliwy „sołdat” z worka z obrokiem wygrzebał kilka paczek masła. Nieboraka natychmiast pobito i zawleczono na posterunek. Chłop był na tyle sprytny, że od odpowiedzialności się wykręcił. Koniec końców trotyl trafił do obozowiska na Wykusie z jednodniowym opóźnieniem.

W czerwcu 1945 roku, gdy było już po wojnie pracownicy „Społem” dobrowolnie przekazali resztę składowanego w magazynie materiału wybuchowego. Było tego ponad pół tony…

WSP-Społem
Lata już powojenne.
Fot. wspspolem.com.pl

Zobacz inne opowieści Ryszarda Biskupa z cyklu „Spacerkiem po mieście”.

Autor: Ryszard Biskup
Kielczanin, dziennikarz, fotoreporter, podróżnik, regionalista i historyk. Przez ponad ćwierć wieku związany z dziennikiem „Słowo Ludu”. Laureat kilkudziesięciu dziennikarskich konkursów. Od wielu lat przewodnik turystyczny oraz licencjonowany pilot wycieczek zagranicznych. Autor wielu artykułów naukowych i książek.