Najnowsza książka autorstwa Błażeja Torańskiego przypomina sprawę, którą w latach 70. żyła cała Polska. Odkrywa wątki, które nigdy dotąd nie przedostały się do publicznej wiadomości. To wnikliwe śledztwo biograficzne odsłaniające kulisy działalności hitlerowskiego obozu dla dzieci i młodzieży w Łodzi i zarazem pierwsza biografia zmarłej w 2003 roku zbrodniarki, której proces miał charakter poszlakowy, a ona sama nigdy nie przyznała się do winy.
Świat dość dobrze zna historię byłych nazistowskich obozów koncentracyjnych i zagłady, które funkcjonowały w granicach Polski, jednak mało kto wie o łódzkim izolacyjnym niemieckim obozie dla dzieci – Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei. Obóz przy ulicy Przemysłowej działał nieprzerwanie od 1 grudnia 1942 roku do 18 stycznia 1945 roku. Oficjalnie jego celem była prewencja w zakresie przestępczości wśród młodzieży polskiej, jednak w rzeczywistości w obozie umieszczane były nawet niemowlęta. Z jakich powodów polskie dzieci trafiały do niemieckiego obozu w Łodzi? W ocalałych dokumentach III Rzeszy na próżno szukać poważnych przewinień, które miałyby potwierdzać wysoki odsetek przestępczości wśród młodocianych Polaków. Znajdujemy za to dowody na to, że okupant nie potrzebował wiele, by wtrącić polskie dziecko do obozu.
Przeczesując katowickie archiwum, Błażej Torański dotarł do szokujących danych. Niemcy tak uzasadniali, dlaczego konkretne dziecko wtrącają do obozu: „Sierota, włóczy się, bez środków do życia”, „zaniedbane dziecko polskie”, „ojciec na robotach w Rzeszy, matka w Oświęcimiu”, „miał przy sobie zapałki”, „rodzice nie przyjęli volkslisty”, „przerzucał chleb do getta”, „córka polskiego profesora”, „syn polskiego oficera”, „zachodzi obawa, że wywodzi się z Cyganów”, „nielegalnie nabył karty żywnościowe”, „zarabia, odnosząc walizki z dworca kolejowego w Katowicach”. Albo najprościej: „dziecko polskie”.
Torański napisał biografię Eugenii Pol vel Genowefy Pohl, wachmanki Polen-Jugendverwahrlager, w dużej mierze korzystając z akt procesowych, ale także z innych świadectw, dokumentów bądź nagrań. Może dlatego książka jest tak mocna – jej znakomitą część stanowią bowiem cytaty: albo z zeznań świadków, albo z wypowiedzi samej Pol czy z jej listów.
18 stycznia 1945 roku Eugenia Pol i inni funkcjonariusze opuścili teren placówki ciężarówką i udali się pod budynek łódzkiego Kriminalpolizei (Kripo). Następnie Pol, po prostu, poszła do domu. Nie ukrywała się. W kolejnych latach wielokrotnie miała kontakt z byłymi więźniami i pracownikami obozu.
Odbyła Kurs Handlowo-Spółdzielczy, a później, na kilkanaście lat została zatrudniona jako intendentka przyzakładowego żłobka. To nie pomyłka! Zbrodniarka, która w czasie wojny katowała polskie dzieci, która podpisała volkslistę i oskarżana była o współpracę z okupantem, w PRL spokojnie pracowała w żłobku.
Proces Eugenii Pol, toczony od marca do kwietnia 1974 roku, był ostatnim procesem osoby z załogi hitlerowskiego obozu dla dzieci i młodzieży w Łodzi. Proces był głośny. Żyła nim cała Polska. Pol oskarżona została o współudział w zbrodniczej działalności placówki, zwłaszcza w bestialskim morderstwie dwóch osadzonych w niej dziewczynek.
To, co na sali sądowej mówili świadkowie, niegdyś dzieci przebywające w obozie, było przerażające.
Maria Gapińska (w obozie Pawłowska): „Na apelu zapytano nas, kto czuje głód, i nas wystąpiło czworo. Dano nam żywe myszy i wpychano w usta”.
Maria Delebis-Jakólska: „Kiedyś wylałam farbę i za to Pol mnie skatowała. Pod budynkiem była piwnica i tam zrobiono karcer. Jak mnie zamknięto, to szczury mi nogi obgryzły”.
Jan Prusinowski: „Polecił mi zebrać kał do miski, w której przyniesiono mi jedzenie, i siłą podniósł mi ją do ust. Pol uderzyła mnie z tyłu głowy tak, że twarz wpadła mi do miski, a kał do ust. Pilnowali, żebym zjadł, co wydaliłem”.
Sąd skazał Eugenię Pol na dwadzieścia pięć lat więzienia, na dziesięć lat utraty praw obywatelskich i konfiskatę mienia. Jednak wyszła z więzienia wcześniej – warunkowo, w 1989 roku. Do końca życia nie przyznała się do zarzucanych jej zbrodni. Proces był poszlakowy. Do dziś budzi wątpliwości.
Autor: Mariusz Robert Marciniak
historyk, pomysłodawca Szkoły Żywej Historii, nauczyciel i wychowawca, wykładowca akademicki, prezes Zarządu Stowarzyszenia Bonum Publicum.